Quantcast
Channel: Wolnym być: blog o niezależności finansowej, finansach osobistych i minimalizmie
Viewing all articles
Browse latest Browse all 159

Zawodowy rollercoaster

$
0
0

Jedyne, czego można być w życiu pewnym, to zmiana“. Ten cytat jak ulał pasuje do naszego stylu życia i stali czytelnicy chyba już dawno przyzwyczaili się do tego, że u nas się dzieje. Ale ilości i skali zmian, jakich doświadczyliśmy w ostatnich miesiącach my sami byśmy nie przewidzieli, a w najlepszym przypadku – uznalibyśmy, że i rok to za mało, żeby tego wszystkiego doświadczyć.

Ale zanim przejdę do konkretów, chciałbym podziękować Magdzie i Mateuszowi za to, że stworzyli nam warunki do tego, żeby napisać ten wpis. Otóż powstał on podczas kolejnej wymiany domów, która zawsze oznacza zmianę lokalizacji, klimatu, codziennej rutyny. Mimo, że grupa “home exchange” którą próbowałem zainicjować nie wypaliła, to kolejne wymiany są tylko kwestią chęci i już z kilkoma osobami z bloga zrealizowaliśmy odpoczynek w takiej formie. W tak szczególnym okresie jak teraz całość jest chyba jeszcze bardziej atrakcyjna i sami widzimy spory ruch w interesie. Dlatego zachęcam do poczytania o pomyśle “wakacji za darmo”, o którym pisałem już wielokrotnie i który nadal serdecznie polecamy! Nie zamierzam po raz kolejny próbować rozkręcać grupy, ale jeśli dysponujesz ciekawą miejscówką i chciałbyś spędzić trochę czasu nad morzem (a dokładniej: w Gdańsku), zapraszam do kontaktu mailowego.

Długo nie mogłem się zdecydować, jak mocno cofać się w czasie w związku z tym, że przez 4 miesiące na blogu nie działo się nic. Spróbujemy więc po kolei – na tyle skrótowo, na ile można, chociaż jeśli mnie trochę znacie – i tak będzie przydługo 😉Na moment ostatniej publikacji (początek stycznia, kiedy również wymienialiśmy się domami) plan był prosty (co nie znaczy, że łatwy 😉): powoli, konsekwentnie pracować jak do tej pory i w ciągu ~3 lat dobić do 3-4 dodatkowych mieszkań na wynajem w kredycie, próbując jeszcze gdzieś “upchnąć” budowę domu. Całość była na tyle ambitna, że w pozostałych obszarach życia już nie chcieliśmy majstrować, bo groziło to wykolejeniem z torów. Wiedzieliśmy, że ciężka praca i cierpliwość zrobi swoje i za kilka lat spojrzymy wstecz i stwierdzimy “zrobiliśmy to”. W końcu konkretna, ambitna wizja samego siebie za kilka lat to podstawia, dzięki której wystarczy włączyć autopilota i po prostu realizować śmiały plan, prawda? Jak się przekonaliśmy, niekoniecznie…

Bo owszem – plan planem i trzeba wiedzieć, w jakim kierunku wiosłować swoją łódeczką, ale życie czasami daje nam szanse, które nie są do końca spójne z tym, co zaplanowaliśmy. Jeśli je dostrzeżemy (co wcale nie jest łatwe!) i z nich skorzystamy (to jeszcze trudniejsze!), odkryjemy ciekawe obszary, a często wybijemy się z katapulty na wyższy poziom. Albo zboczymy w jakimś interesującym kierunku, którego nasze plany nie uwzględniały.

Pierwsza taka okazja pojawiła się w lutym tego roku. Temat kredytu na mieszkanie, o którym wspominałem w podsumowaniu roku 2020 powoli się dopinał (jak to w życiu bywa, nie bez przygód), kiedy otrzymałem ofertę z kategorii tych nie do odrzucenia. Nie wiem czy pamiętasz, ale jakieś 1,5 roku temu zrobiłem duży krok w stronę uzupełnienia mojej specjalizacji i dopiąłem całą masę certyfikatów z Google Cloud Platform. Doszedłem do poziomu, na którym mogłem szkolić innych i na tym… chyba mogę powiedzieć, że hobby… chciałem zbudować kolejne źródełko przychodów. Tyle, że do tej pory źródełko było całkowicie suche i moja “kariera” szkoleniowca nawet nie wystartowała. Niemal całkiem o tym zapomniałem – aż do lutego tego roku, kiedy dostałem propozycję nie do odrzucenia: około 20 dni szkoleniowych na przestrzeni 2 miesięcy, wszystko zdalnie, dla jednej firmy, w dodatku na świetnych warunkach finansowych.

Pierwsza reakcja? TAAAAK! Czułem, że naprawdę tego chcę i właściwie nie będzie lepszej szansy, żeby się “otrzaskać” jako szkoleniowiec i sprawdzić, czy chciałbym to robić w dłuższej perspektywie. Miałem jednak świadomość, że z 20 dni na przestrzeni 2 m-czy zrobi się praktycznie 40, bo na każdy dzień szkolenia muszę poświęcić wcześniej co najmniej jeden dzień na przygotowania (takie trochę “frycowe” na początek). 40 dni rozłożone na 2 miesiące to jakby nie było pełen etat… a przecież ja już mam etat – i to taki, w którym się wcale nie nudzę i raczej nie mam opcji na zniknięcie na taki czas bez sporych konsekwencji dla całego projektu. Mimo to czułem, że to jest ten powiew świeżości, którego potrzebuję; że to jest to wyjście ze strefy komfortu tak daleko, że z jednej strony będę “robił pod siebie” (szkolenia dla całkowicie obcych osób – również specjalistów z wieloletnim doświadczeniem…), ale co z tego wyniosę, to moje. Wiedziałem, że to może być trampolina i jeśli ta okazja przejdzie mi koło nosa, drugiej może nie być. Miałem świadomość, że jak raz przygotuję porządnie szkolenia, to kolejne ich realizacje nie będą już wymagały wcześniejszego przygotowania i dodatkowej inwestycji. Wiedziałem, że to świetna okazja, żeby znacznie bardziej zgłębić tematy, które mnie interesują (konieczność przekazania wiedzy innym to najlepsza motywacja do tego, żeby samemu zgłębić ją od podszewki), a jeśli ktoś jeszcze chce mi za to porządnie zapłacić, to trzeba łapać byka za rogi.

Wspólnie z Wolną przeanalizowaliśmy, czy to ma szansę w ogóle wypalić. Jak na złość, projekty w Pracowni Dobrych Wnętrz obrodziły, a podpisanych umów nie ma za bardzo jak przesunąć bez szkody dla klientów. Ale finalnie dostałem zielone światło i nieocenione wsparcie na zasadzie “damy radę, niech przez najbliższe 2 miesiące to będzie dla ciebie priorytetem numer jeden”. Podobnie zachował się mój bezpośredni przełożony, dla którego – co wcale nie oczywiste – wcale nie jestem słupkiem w excelu, ale człowiekiem z krwi i kości, którego plany i marzenia są ważniejsze niż interes bezimiennej korporacji. Olbrzymi szacun!

Można więc było przejść do technicznej realizacji projektu. Jak upchnąć dodatkowe 40 dni pracy w 2 miesiące, pracując na etacie i na co dzień nie narzekając na nadmiar czasu wolnego? Całkiem prosto… chociaż wcale nie łatwo 😊 Wystarczy… wyciąć wszelkie rozrywki do zera (jakbym wcześniej narzekał na ich nadmiar…), ograniczyć sen, czas dla rodziny, nie wspominając nawet o blogu. Nie będę tutaj mydlił nikomu oczu – od połowy lutego do połowy kwietnia żyłem w taki sposób, którego nie życzę nikomu, ale skoro miało to trwać “jedynie” 2 miesiące, wszedłem w to z mglistym poczuciem czekających mnie wyzwań i wyrzeczeń. Świadomie poświęcałem niemal każdą wolną chwilę na naukę, szkolenia i pracę; od 6 do 24ej, przez 7 dni w tygodniu pracowałem na wysokich obrotach, z coraz bardziej rosnącą frustracją wynikającą ze “zmęczenia materiału”; z narastającym poczuciem odpowiedzialności, niepewności, stresu i zbyt dużego ciężaru który postanowiłem dźwignąć. Podjęcie trudnej decyzji to jedno, ale realizacja czegoś tak dużego to coś zupełnie innego. Szkolenia “weszły”, ale ich koszt był tak duży, że w pewnym momencie pękłem.

Przed pierwszym szkoleniem. Wykonanym online, z naszej sypialni… Stres widać jak na dłoni!

I włożyłem kij w szprychy szybko pędzącego roweru, na którym sam jechałem. Kręciłem już najmocniej jak umiałem, a ten podjazd nie miał końca i jasne się stało, że po 2 miesiącach będzie trzeci, a później kolejne… dlatego coraz bardziej oczywiste było, że dłużej tak nie można i z czegoś trzeba zrezygnować!

A ponieważ już od jakiegoś czasu miałem coraz więcej wątpliwości odnośnie mojej pracy zawodowej, decyzja nie była trudna i po niemal 8 latach spędzonych w jednej firmie złożyłem wypowiedzenie. A z nim odeszła spora część niesamowicie przygniatającego mnie ciężaru odpowiedzialności, który od dłuższego czasu ledwo dźwigałem. Pierwszy raz od 2007, kiedy to zacząłem moją “karierę” w IT miałem odciąć najbardziej znaczącą nóżkę przychodów pod tytułem “etat”

Miałem wreszcie złapać oddech, wrócić na względnie normalne tory, pierwszy raz od wielu lat mieć prawdziwe “wakacje” i spędzić je z rodziną. Miałem zastanowić się nad życiem i tym, co dalej. Miałem się “przegrupować”, poświęcając jedynie kilka dni w miesiącu na prowadzenie szkoleń i zobaczyć, jak się nam wszystkim żyje w takim układzie. Mieliśmy w końcu, po raz pierwszy rzeczywiście powiedzieć “sprawdzam” w odniesieniu do naszej wolności finansowej. Którą ogłosiłem 2,5 roku temu, ale która do tej pory była jedynie swego rodzaju spadochronem “w razie w” i źródłem wewnętrznego spokoju w odniesieniu do naszych finansów domowych. Wreszcie nadszedł czas, żeby ten spadochron otworzyć i zobaczyć, czy rzeczywiście kołderka nigdzie nie jest za krótka, a przede wszystkim: jak się czuję z tym, że nie tylko w teorii nie muszę jechać na 6. biegu, ale że rzeczywiście zrzucę kilka przełożeń i mocno zwolnię. Zdawałem sobie sprawę, że jak się człowiek przez lata przyzwyczaił do wiecznego osiągania kolejnych celów i rozpędził całą machinę (a z nią samego siebie) do dużej prędkości, to nagłe hamowanie może być co najmniej niewygodne. Ale z pełną tego świadomością plan był taki, żeby powiedzieć “sprawdzam”. Pomimo świadomości, że to przyblokuje ambitne plany mieszkaniowo/budowlane, potencjalnie na dłuższy czas.

Jak pewnie zauważyłeś, piszę o tym wszystkim w czasie przeszłym, jednoznacznie dając do zrozumienia, że stało się coś, co po raz kolejny pokrzyżowało nasze plany i zweryfikowało zamierzenia i silną wolę. Chyba już wspominałem, że jak u nas się nic nie dzieje, to po pewnym czasie sami wzburzamy cały układ – tak, żeby było trochę emocji 😉.

Zanim przejdziemy do kolejnej rewolucji, pozwolę sobie na małą refleksję. W związku z moim “dodatkowym etatem”, nasze sumaryczne przychody ze wszystkich źródeł niemal z dnia na dzień wystrzeliły do takiego poziomu, że przestałem to “ogarniać”. Pierwszy raz poczułem to, o czym wcześniej tylko czytałem: kasa leje się strumieniami, ale człowiek jest tak zajechany, że nawet nie ma czasu pomyśleć, w jaki sposób mógłby z niej skorzystać. Przyznam Ci się nawet, że czułem stres przeznaczając godzinę na wyjście z dziećmi na lody… bo przecież “mogę nie zdążyć, a tyle jeszcze pracy przede mną”. Abstrakcja… klasyczna klęska urodzaju, do tego w bardzo niebezpiecznym formacie pod tytułem “zamiana czasu na $$$”, przed którym ostrzeże Cię każdy przedsiębiorca z kilkuletnim doświadczeniem. Jakby nie było, jestem dumny z siebie i Wolnej, że wspólnie byliśmy w stanie podjąć decyzję o ucięciu bardzo dobrze płatnego etatu w zamian za odzyskanie najcenniejszego aktywa: czasu.

Niestety, nie dane mi było długo cieszyć się decyzją o odpuszczeniu tego pędu. Mówiąc całkiem szczerze, wynika to chyba głównie z mojej naiwności. Nie wziąłem bowiem pod uwagę tego, że kiedy człowiek na dłuższy czas zamieni się w cyborga i wejdzie naprawdę głęboko w technologie, których połączenie było do tej pory niemal nieznanym na świecie kuriozum, a nagle stało się bardzo perspektywiczną działką, to zaczynają się pojawiać wisienki – a więc propozycje, których odrzucenia po prostu mocno bym żałował.

Nie wchodząc zbytnio w szczegóły, w ramach budowaniu planu B (gdybym wymiękł i mentalnie nie wytrzymał bez stałego zajęcia), zgodziłem się na uczestniczenie w dwóch procesach rekrutacyjnych. Nigdy do tej pory nie przypuszczałem, że nastawienie pod tytułem “dobra, pogadajmy, chociaż ja naprawdę nie szukam nowego pracodawcy” może w przeciągu kilku rozmów z różnymi osobami zmienić się w “chciałbym u was pracować nawet, jeśli nie planujecie mi za to płacić” 😊. O ile jeden pracodawca okazał się niemal bratem-bliźniakiem korporacji, w której do tej pory funkcjonowałem, to drugi zrobił na mnie niesamowite wrażenie.

Wszystkie cztery rozmowy, które przeszedłem w ramach tego procesu były wyjątkowe. Niesztampowe, bardzo oryginalne, sympatyczne, pozytywne, a ludzie których poznałem byli po prostu niesamowici. Ciągle uśmiechnięci, pozytywni i prowadzący rozmowę w taki sposób, żeby mi pomóc i wzmocnić mój przekaz, zamiast – dość klasycznie – złapać na niewiedzy i wykorzystać to później przeciwko mnie. Naprawdę z czasem zaczęło u mnie dojrzewać poczucie, że chciałbym pracować w takiej atmosferze, z ludźmi tego pokroju i jeśli nie spróbuję, mogę później żałować.

Pracodawcą, o którym tak pozytywnie się wypowiadam jest Google. Ten sam, o którego produktach uczę się niemal na co dzień i z którymi lubię obcować. Praca z tą technologią to dla mnie przyjemność, a szansa na pracę bezpośrednio u źródła tego wszystkiego naprawdę nie zdarza się codziennie i jestem absolutnie, w 100% pewien, że chcę się przekonać, jak tam jest. Niezależnie od tego, że to zwrot o 180 stopni i olbrzymi brak konsekwencji w stosunku do planów, które zaczęliśmy realizować. Wystarczy wspomnieć, że moja światła kariera szkoleniowca prawdopodobnie skończy się niemal tak szybko, jak  się zaczęła. Uważam jednak, że to kolejna trampolina – jeśli skok zamiast miękkiego lądowania kilka pięter wyżej zakończy się upadkiem, to spadnę na porządną poduchę, którą zbudowaliśmy przez lata i która już teraz daje mi olbrzymie poczucie spokoju mimo iście rewolucyjnych decyzji, które podejmujemy. 

Na dzień dzisiejszy nie mam pojęcia, czy Google będzie epizodem na kilka miesięcy, czy związkiem na długie lata. Wiem jedynie, że już się nie mogę tego doczekać – mimo, że to nie będzie kaszka z mleczkiem, że znowu będę wystawiany na próby, a wyzwania które staną przede mną mogą być nie lada wyzwaniem. Ale nie tylko się tego nie obawiam, a wręcz – odliczam dni do momentu, kiedy będę mógł powiedzieć “sprawdzam”. Traktuję to jako zwieńczenie mojej “kariery” – coś, na co pracowałem przez długie lata i co zapamiętam na długo.

Co z planami odnośnie mieszkań? Po tym, jak rzuciłem etat świadomie przekreśliliśmy je na jakiś czas. W związku z planowanym wejściem do tej samej wody (znowu będę miał umowę o pracę…), pod koniec roku zdolność kredytowa odbuduje się i zobaczymy wtedy, jaka będzie sytuacja na rynku. 

A dom, który mieliśmy budować? Tutaj sytuacja jest dość skomplikowana, a całość nadal się “kręci” w obszarze zgód formalnych. Nie chcę wchodzić w szczegóły, ale ponieważ wierzę, że wszystko dzieje się po coś, to może i tutaj jest jakiś powód, dla którego jeszcze nie wystartowaliśmy. Może to jeszcze nie jest czas na odwieszenie większych ambicji na kołek i wyprowadzkę na kaszubską wieś… a może za kilka miesięcy ruszymy z budową… czas pokaże, sytuacja jest dynamiczna.

Na tą chwilę można powiedzieć, że powróciłem do wcześniejszego, umiarkowanego tempa i odzyskałem sporo czasu dla siebie i rodziny. Znowu co nieco korzystamy z życia (głównie w formie mniejszych i większych wypraw z rodziną czy znajomymi). Jestem na finiszu pracy etatowej i nie mogę się doczekać czerwca, który będzie jeszcze luźniejszy (bo chwilowo bez etatu). Specjalnie opóźniłem dołączenie do Google’a, żeby nie wejść z jednego kołowrotka bezpośrednio w drugi. To będzie chwila wytchnienia, może jakiś rodzinny wyjazd, czas na odparowanie i przygotowanie na nową przygodę.

Pewnie już sami doszliście do tego wniosku, ale żeby nie było niedomówień: nie planuję powrotu do regularnego blogowania. Nadal lubię pisać i robię to czasami dla siebie, żeby poukładać sobie w głowie pewne tematy, ale czas potrzebny na nadanie temu “blogowej” formy jest na tyle duży, że przegrywa z innymi czynnościami. A dłuuuugie przerwy nie wpływają dobrze na liczbę czytelników, których raczej wielu nie zostało.

Jeśli jednak masz ochotę – pisz. Szczerze mówiąc, zaczynam odczuwać coraz większą potrzebę poznania osób podobnych do nas. Krąg znajomych, z którymi możemy szczerze porozmawiać o rzeczach mniej lub bardziej ważnych i ciekawie spędzić czas jest naprawdę mikroskopijny. Jednocześnie nie raz pokazaliście podczas dyskusji w komentarzach, że nadajecie na podobnych falach co my!

Jakie treści polecałbym zamiast “Wolnego”? Otóż ten stary Wolny tak czy siak skończył się już dawno. Z etapu cieszenia się obiadem za 3 zł dawno “wyrośliśmy” i mimo, że nadal utrzymujemy wiele dawnych, zdrowych finansowo (i nie tylko) nawyków, to uczymy się bardziej korzystać z tego, do czego doszliśmy. Przeszliśmy niesamowitą drogę i cieszę się, że jakiś jej fragment regularnie dokumentowałem. Ale dzisiaj bardziej niż ja sam sprzed 10 lat przemawia do mnie Kuba Midel, którego słuchając mam ochotę bić brawo na stojąco i o którym Wolna słyszała już tyle pozytywnych komentarzy z mojej strony, że już jej uszami wychodzą. Serdecznie polecam!

Nawet, jeśli to nie jest ostatni wpis na tym blogu (kto to wie…), to chciałbym serdecznie podziękować każdemu czytelnikowi, który dotrwał do końca chociaż jednego z moich wpisów ;). Myślę, że na przestrzeni niemal 10 lat pokazałem, że mając ambitne cele, będąc pracowitym i cholernie cierpliwym, można dojść w ciekawe miejsca, które na początku drogi wydają się mało realne. I nawet, jeśli jeszcze nie jesteśmy gotowi w pełni korzystać z owoców naszej pracy, to ostatnie zmiany pokazują moc tego, co osiągnęliśmy. Ilość i kaliber decyzji, łatwość ich podejmowania, odwaga i pewność, że niezależnie od tego, co się wydarzy, to spadniemy na cztery łapy – to wszystko zasługa wielu czynników, w tym niezależności finansowej. Tego, że nie musimy; ale jeśli chcemy, to podejmujemy odważne decyzje bez strachu i paraliżujących myśli “a co, jeśli nie wyjdzie?”. Niesamowite uczucie, które polecam każdemu!

Artykuł Zawodowy rollercoaster pochodzi z serwisu Wolnym być: blog o niezależności finansowej, finansach osobistych i minimalizmie.


Viewing all articles
Browse latest Browse all 159

Latest Images